Revaille chwycił w swe smukłe palce
czerwone, fryzjerskie nożyczki i rzucił swojemu klientowi wyzywające, ale
radosne spojrzenie. Jedno oko, ukryte pod długą, pofarbowaną na fioletowo
grzywką, powędrowało w stronę ust mężczyzny, drugie zaś, doskonale widoczne,
podążyło za nim jak za druhem.
- To jak, ścinamy wszystkie?
Klient był dobrze zbudowany, ale nie
grzeszył muskułami, zaś jego włosy – sięgające pasa kasztanowe loki – okazały
się miękkie w dotyku. Rev czuł się, jakby w dłoniach trzymał jedwab, nie kosmki
obcego faceta. Do tego oczy, wesołe i raźne, za to szare jak pochmurne,
deszczowe niebo.
- Wedle twojego uznania – odparł
mężczyzna, pokazując dwa szeregi równych, białych zębów, co utwierdziła Reva w
przekonaniu, że nie ma do czynienia z notorycznym palaczem. – Chcę je oddać
fundacji.
- Rozumiem.
Revaille sprawnym ruchem obciął długi,
ciężki kucyk, a następnie ułożył go na stoliku obok. Zdziwił się, iż klient nie
chce ich sprzedać – otrzymałby za nie całkiem ładną sumkę. Cóż jednak mógł
poradzić? Ostatnio przekonał się, że tylko on myśli o wszystkim pod względem
materialistycznym i zależy mu na pieniądzach, podczas gdy nieliczni znajomi
cieszyli się życiem. Rev jednak wiedział, jak ciężko jest żyć bez oszczędności.
Zaczął skracać pozostałe włosy, tworząc z
tyłu głowy całkiem zgrabną kompozycję. Wycieniował dłuższe kosmyki, przy samej
szyi pozostawiając urocze loczki. Przystrzygł boki oraz zrobił mężczyźnie
ledwie widoczną grzywkę. Zadowolony ze swojej pracy, podał klientowi lusterko,
a sam poszedł po szczotkę.
Pracował jako fryzjer już od ponad rok, a
jednak nadal nie odczuwał przyzwyczajenia. Kiedy rano budził go chrapliwy głos
wokalisty śpiewającego utwór ustawiony jako budzik, przecierał oczy i
zastanawiał się, dlaczego właściwie staje na nogach tak wcześnie rano. Dopiero
po dłuższej chwili uświadamiał sobie, że znów musi ruszyć do pracy, by mieć za
co opłacić połowę czynszu za mieszkanie. Posiadanie współlokatora posiadało i
wady, i zalety, jednak pozytywne rzeczy górowały nad negatywnymi. Jedną z nich
były opłaty dzielone na dwa.
Rev, trzymając kij w dłoni, rzucił z
daleka jeszcze jedno spojrzenie w stronę mężczyzny, który teraz również patrzył
w jego stronę. Jednak nie był to ten sam chłopak, który przed trzydziestoma
minutami wszedł do salonu, informując obsługę dzwonkiem, a potem cierpliwie
czekał, aż Revaille skończy sprzątać po poprzedniej klientce. Ten chłopiec
wyglądał na młodszego, żywszego, zawsze patrzącego na świat przez pryzmat
obiektywizmu. Rev aż otworzył usta ze zdziwienia – wydatne kości policzkowe,
całkiem ładnie wykrojone usta oraz duże, w tej chwili przymrużone oczy.
Uśmiechał się z zawstydzeniem, a Rev musiał odwrócić się na pięcie i wrócić do
schowka, ponieważ poczuł, jak rumieniec oblewa jego twarz.
Po raz pierwszy w życiu widział kogoś tak
naturalnie pięknego. Nie był jak modele bielizny, którzy wyglądali jak
napompowani z wiecznym wyrazem niezadowolenia. Oni musieli udawać, że są
atrakcyjni i próbowali pokazać to nie tylko ustami, ale i całym ciałem. Klient
nie potrzebował tego wszystkiego, gdyż same jego rzęsy, grube i długie, musiały
wprawiać kobiety w osłupienie.
Tylko dlaczego to on się zarumienił, a
nie panny czekające na ułożenie ślubnej fryzury? Co mu strzeliło do głowy, by
myśleć o obcym mężczyźnie w sposób romantyczny? Przez te kilka sekund ułożył w
głowie cały plan ich wspólnej przyszłości oraz wymarzył sobie, jakby to było
przygryźć tę pełną, dolną wargę.
Chcąc się doprowadzić do stanu
używalności (co prawda mógł skłamać, że zaczerwienienie to efekt przeziębienia,
które z niego wychodzi), odetchnął głęboko kilka razy, a następnie złapał za
inny koniec szczotki, aby mieć pretekst dla tak długiej nieobecności oraz
powrotu do zagraconego wiadrami pomieszczenia.
- Dobra robota – rzucił chłopak, gdy Rev
przechodził obok z głową wbitą w ziemię. Fioletowowłosy mruknął coś niewyraźnie
w odpowiedzi, a następnie zaczął się wycofywać. – Mogę wiedzieć, jak ci na
imię? Znajomi muszą wiedzieć, do kogo przyjść następnym razem.
Rev zawahał się, znając reakcje ludzi na
nietypowe imiona. W całym swoim dwudziestodwuletnim życiu nie spotkał o osoby,
która by choć słyszała o kimś takim jak Revaille. Niektórzy stwierdzili, że
owszem, los zetknął ich z podobną formą, lecz tylko służącą za nazwisko.
- Poubread – odpowiedział, zatrzymując
się. – Revaille Poubread – powtórzył nieco głośniej, by mieć pewność, że
mężczyzna usłyszał.
- Rev… ail… le… - Podrapał się w tył
głowy, wzrok wbijając w sufit. – Jeśli dobrze kojarzę słowa, twoje imię znaczy
mniej więcej „jego drugi obrót” i występuje tylko w dwóch językach: walijskim
oraz francuskim.
- Nie uczyłem się żadnego z nich –
wyjaśnił, zmiatając resztki włosów na szufelkę.
- To kto ci nadał tak niespotykane imię?
– Klient zmarszczył brwi, wyczekując odpowiedzi od niezwykle zdystansowanego w
tamtej chwili Reva.
- Moja matka uwielbiała przyglądać się
literom i tworzyć nowe słowa – odpowiedział zgodnie z prawdą, a następnie
niemal uciekł, nie mogąc wytrzymać drapiącego uczucia w żołądku.
***
Kris stał ze spuszczoną głową, ale nadal
obserwował niezadowoloną minę nauczyciela fizyki. Ten mężczyzna już pierwszego
dnia przyciągnął wzrok młodego licealisty, a ten, chcąc zdobyć cel, robił wszystko,
by belfra zdenerwować, a następnie zostać z nim sam na sam. Udawało mu się co
tydzień i z każdą spędzoną razem godziną miał wrażenie, że nauczyciel lubi go
coraz bardziej.
- Nie rozumiem, dlaczego wciąż
zachowujesz się w naganny sposób. – Jedwabisty, kuszący głos profesora
przepełniony goryczą wypełnił uszy chłopca. – Jesteś najlepszy w klasie, ale
nie potrafisz wytrzymać choćby lekcji bez wybryków. Od nauczycieli wiem, że na
innych zajęciach milczysz i tylko wpatrujesz się w okno.
„Bo myślę o tobie, głupku”, pomyślał Kris,
prostując się. Przechylił głowę i błysnął srebrnymi oczami w stronę
ciemnowłosego mężczyzny. Nauczyciel wyglądał na bezradnego i zmęczonego.
Oczywiście, że nie chciał siedzieć po godzinach z rozwydrzonym dzieciakiem,
któremu w głowie tylko zabawa.
Robert Climb miał swoje własne życie, w
którym nie było miejsca dla ucznia i choć Kris doskonale zdawał sobie z tego
sprawę, nie chciał przyjąć do siebie tej myśli. Nie, kiedy jego serce zaczynało
bić szybciej na sam dźwięk jego głosu. Czasami, gdy leżał w łóżku i przypominał
sobie, jak nauczyciel poprawia okulary zsuwające się ze zgrabnego nosa,
uśmiechał się na to wspomnienie. Albo kiedy Robert we frustracji przeczesywał
czarne włosy palcami, a potem rzucał spojrzenie swoich jasnozielonych oczu, by
zgromić go wzrokiem. Jednak nastolatkowi to schlebiało.
- Mogę usiąść? – zapytał Kris, wsuwając
dłonie w kieszenie dżinsów. Belfer kiwną głową na znak zgody, a kiedy
licealista usadowił się wygodnie na blacie ławki, zamiast użyć krzesła, ciężko
westchnął. – Niech mnie pan nie zrozumie źle, lecz nie robię tego wszystkiego
dla zabawy.
- To dlaczego to robisz?
- Dla głębszego celu. – Kris uśmiechnął
się tajemniczo, przenosząc srebrne oczy na widok za oknem. Jesień zawsze uważał
za najsmutniejszą porę roku. Wszystko umierało albo szykowało się do zimowego
snu, kolory znikały, a niebo przyozdabiały ciężkie, ciemne chmury. – Wie pan,
zawsze zastanawiałem się, jak można lubić jesień.
- Co proszę? – Nauczyciel ściągnął brwi,
ukazując swoje zaskoczenie. Nie zauważył, iż była to dyskretna zmiana tematu.
- Lubić jesień to tak, jakby lubić
grzebanie zmarłych, jakby upajać się ludzkim smutkiem.
- O czym ty bredzisz, dzieciaku? – Robert
stawał się coraz bardziej zniecierpliwiony i zdziwiony jednocześnie. Kiedy obserwował,
jak kąciki ust chłopca zmieniają swoje położenie i zamiast uśmiechu pojawiła
się melancholia, zauważył, że Krisa coś dręczy. Sam nie był stary, gdyż liczył
ledwie dwadzieścia dziewięć lat, ale nigdy nie widział u swoich znajomych
takiego bólu, jak w tamtej chwili na twarzy nastolatka. – Czy coś się stało?
Kris bardzo szybko przywdział maskę
szczęścia, lecz nie umknęło to Robertowi, którego wypełniał niepokój. A co,
jeśli chłopak nagle pomyśli o samobójstwie? Dzieciaki w jego wieku wpadały na
głupie pomysły prowadzące do wielu nieszczęść.
Robert polubił Krisa i z utęsknieniem
wyczekiwał lekcji z grupą zaawansowaną, przygotowującą się do matury. Tylko na
tych zajęciach czuł, że nie wszystkie nastolatki są zapatrzone w ekrany
telefonów. Dziewczyny pisały ukradkiem esemesy, chłopcy przeglądali czasopisma
ukryte pod podręcznikiem albo oglądali zbereźne filmy na youtube’ie. Ale Kris uważnie
wysłuchiwał każdego słowa, poprawiał go, a na koniec zawsze obrzucał kogoś
błotem, a następnie dostawał karę, którą przyjmował z uśmiechem.
- Stało się – wyszeptał Kris, znów
patrząc na swoje lekko podniszczone buty. – Boję się, wie pan. Boję się, że
wraz z tą jesienią wszystko zniknie.
- Ale dlaczego? – Nauczyciel podniósł się
z krzesła i podszedł do chłopca. Kris uniósł głowę i złączył swoje szare oczy z
zielonymi Roberta, a na jego policzki wpłynął delikatny, ledwie zauważalny
rumieniec. – Jeśli masz z czymś problem, zawsze możesz o tym ze mną
porozmawiać. Jestem człowiekiem jak ty i choć czasem zachowuję się ostro, mam
większe doświadczenie i razem na pewno uda nam się wymyślić najlepsze
rozwiązanie.
- Nic pan nie poradzi – powiedział,
kręcąc głową. Zsunął się z ławki i opuścił klasę, cicho zamykając drzwi. Chciał
uciec, nie mógł wytrzymać tej bliskości. Wdychanie zapachu perfum nauczyciela
wydało mu się niestosowne, a wpatrywanie się w oczy co najmniej zawstydzające. –
Na złamane serce – dodał, będąc już na korytarzu.
Kiedy wyszedł na dziedziniec, zerknął w
stronę okna sali fizycznej. Robert stał i patrzył prosto na niego z rękami
skrzyżowanymi na piersi. Kris zignorował to jednak i ruszył przed siebie, starając
się nie pomylić drogi do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz